Rozdział 73 — Zadziwiający sen
W czasie mojego pobytu w Battle Creek, w sierpniu 1868 roku, śniłam że przebywałam wśród wielkiej grupy ludzi. Część tego zbiorowiska wyruszyła przygotowana do podróży. Nasz wóz był ciężko załadowany. Droga jak gdyby stale się wznosiła. Po jednej stronie była głęboka przepaść a po drugiej stronie wysoka, urwista, gładka i biała ściana jak gdyby otynkowana.S2 594.1
W dalszej podróży droga stawała się węższa i bardziej urwista. W niektórych miejscach stawała się tak wąska że zdecydowaliśmy żeby nie jechać dalej wozami. Odczepiliśmy konie od nich, przeładowaliśmy część ładunków na grzbiety koni i podróżowaliśmy dalej konno.S2 594.2
Jadąc dalej droga jeszcze bardziej się zwężyła. Zmuszeni byliśmy przyciskać się do ściany aby nie wpaść w głęboką przepaść. Tak czyniąc ładunki na koniach odbijały i ocierały się o ścianę i spychały w przepaść. Obawiałam się że spadniemy i że rozbijemy się na skałach. Odcięliśmy bagaże, które wpadły w przepaść. Jechaliśmy dalej konno obawiając się węższych miejsc, że utracimy równowagę i wpadniemy w dół. W takich momentach wydawało nam się że ktoś chwyta konia za uzdę i prowadzi niebezpieczną drogą.S2 594.3
Kiedy ścieżka stała się jeszcze węższa zadecydowaliśmy że nie możemy jechać dalej konno i pozostawiliśmy konie idąc dalej piechotą, jeden za drugim, ślad w ślad. W tym miejscu spuszczono do nas małe sznury, których ochoczo się chwytaliśmy żeby utrzymać równowagę na ścieżce. Idąc dalej sznury posuwały się razem z nami. W końcu ścieżka stała się tak wąska i trudna że zdjęliśmy buty. Potem zdecydowaliśmy że będzie bezpieczniej bez pończoch, zdjęliśmy je i szliśmy dalej boso.S2 595.1
Wtedy pomyśleliśmy o tych, którzy nie przywykli do niedostatku i trudów. Gdzież się teraz tacy znajdowali? Nie towarzyszyli nam. Przy każdej zmianie niektórzy zostawali w tyle a pozostawali jedynie ci, którzy przyzwyczaili się do znoszenia wszelkich trudów. Trudności pielgrzymki czyniły ich jeszcze bardziej chętnymi aby wspinać się dalej do końca.S2 595.2
Niebezpieczeństwo runięcia zwiększyło się. Przyciskaliśmy się do białej ściany lecz nie potrafiliśmy całych stóp postawić na ścieżce gdyż była zbyt wąska. Wtedy nieomal całą swoją wagę pokładaliśmy na sznurach wołając: “Trzyma nas coś z góry! trzyma nas coś z góry”. Cała grupa wypowiadała te słowa na wąskiej ścieżce. Wzdrygaliśmy się słysząc odgłosy śmiechu i zabaw dochodzących jak gdyby z przepaści. Słyszeliśmy gorszące przekleństwa, wulgarne żarty i ohydne piosenki. Słyszeliśmy pieśni wojenne i taneczne. Słyszeliśmy muzykę i głośny śmiech zmieszany z przekleństwami i krzykami udręki, gorzkie rozczarowanie i narzekania ale my chcieliśmy coraz bardziej utrzymać się na wąskiej i trudnej ścieżce. Przez niemal cały czas utrzymywaliśmy swój ciężar na sznurach, które stawały się większe im dalej postępowaliśmy.S2 595.3
Zauważyłam że piękna biała ściana była poplamiona krwią. Widząc to wywołało to we mnie odczucie żalu. Lecz uczucie to trwało tylko moment kiedy pomyślałam że tego należało się spodziewać. Ci, którzy idą, będą widzieli że inni już przeszli tą trudną drogę i dojdą do wniosku, że jeśli inni potrafili pójść dalej, to oni też potrafią iść tą drogą. I kiedy krew będzie się wyciskała z ich okaleczonych stóp to nie zasłabną ze zniechęcenia lecz będą wiedzieć że inni też wytrzymali ten sam ból.S2 596.1
W końcu doszliśmy do wielkiej otchłani, przy której skończyła się nasza ścieżka. Już nic nie kierowało naszymi stopami na czym można by je postawić. Zależni byliśmy tylko od sznurów, które powiększały się, aż stały się tak grube jak nasze ciała. Tu przez pewien czas byliśmy zmartwieni i ogarnęła nas wątpliwość. Bojaźliwym szeptem pytaliśmy co trzyma te sznury? Mój mąż był zaraz przede mną. Wielkie krople potu spadały z jego czoła, na szyi i skroni żyły wydawały się wyrażać wielki i rozdzierający jęk, który wydobywał się z jego ust. Pot spływał mi z twarzy, czułam udrękę jakiej nigdy przedtem nie odczuwałam. Przed nami była straszna walka. Gdybyśmy tutaj doznali niepowodzenia to wszystkie trudy podróży byłyby daremne.S2 596.2
Przed nami, po drugiej stronie otchłani było piękne pastwisko zielonej trawy, wysokiej na jakieś sześć cali. Nie widziałam słońca lecz jasne, miękkie i delikatne promienie światła, podobne do czystego złota i srebra odbijały się na tych przepięknych błoniach. Nic co widziałam na ziemi, nie mogło się równać z pięknem tego pola. Czy uda się nam je dosięgnąć? To było dręczącym pytaniem. Gdyby lina się zerwała to zginęlibyśmy. Znów udręczonym szeptem pytano: “Co trzyma sznury?” Przez moment wahaliśmy się. Wtedy powiedzieliśmy: “Jedyną naszą nadzieją jest ufać całkowicie linie. Było to dotąd naszą podporą przez trudną drogę to i teraz nas nie zawiedzie”. Jeszcze wahaliśmy się w utrapieniu. Wówczas usłyszeliśmy słowa wypowiedziane: “To Bóg trzyma liny. Nie musimy się lękać”. Wtedy słowa te zostały powtórzone przez tych na ziemi wraz ze słowami: “On nas teraz nie opuści. Tak daleko prowadził nas bezpiecznie”.S2 596.3
Wtedy mój mąż zawisł nad urwistą przepaścią i ruchem wahadłowym dotarł do dalej położonego błonia. Postąpiłam natychmiast w jego ślady. I cóż za cudowne uczucie ulgi i wdzięczności odczuliśmy od Boga! Usłyszałam głosy wzniosłych i triumfalnych chwał Bogu. Byłam szczęśliwa, doskonale szczęśliwa.S2 597.1
Obudziłam się aby stwierdzić że ze zmartwienia podczas trudnej drogi, każdy nerw w moim ciele był rozdygotany. To nie potrzebuje komentarza. Zrobiło to takie wrażenie na moim umyśle że prawdopodobnie każdy szczegół tego snu będę wyraźnie mieć w pamięci póki żyję.S2 597.2
*****